Cathedral Cove – tunel dla olbrzyma, Półwysep Coromandel w Nowej Zelandii

Zagubiony pingwin, skała z dziurą na wylot i wykopywanie na plaży własnego spa z gorącą wodą – takich zupełnie odmiennych od siebie elementów na jednym półwyspie byśmy się nie spodziewali.

Na trasie do Cathedral Cove. Nasz dzielny piechur - Mela, ja i ogrom piękna.

A jednak!
Półwysep Coromandel był jak najwspanialsza zapowiedź całej Nowej Zelandii. Oszałamiające piękno natury. Cudowna pogoda i przede wszystkim bardzo mocny efekt wow! Pojawia się on u nas, kiedy widzimy i doświadczamy nowych rzeczy. A te na pewno pojawiły się w naszej podróży i to w takim wydaniu po raz pierwszy.

Jeden dzień to stanowczo za krótko. Jeżeli łażenie po szlakach masz we krwi, to może dopiero po trzech dniach na Coromandel poczujesz, że udało się zobaczyć i przejść większość tras. A jeżeli dodatkowo wyobrazisz sobie, że na każdej z tras co chwilę pojawia się myśl: „Nigdzie dalej nie idę, tu jest tak błogo i pięknie, że bardziej być nie może”, to wtedy czas spędzony na Coromandel trzeba podwoić! My spędziliśmy na nim dwa dni z tym że drugi dzień zorganizowaliśmy już na jego południu, by było łatwiej jechać w dalszą trasę. Ale niedosyt jest. I to duży. Najlepszy powód, by wrócić.

W drodze do Cathedral Cove – jak ciężko opuścić Hahei Beach

Hahei Beach z trasy do Cathedral Cove. Już wiadomo, dlaczego tak trudno było się ruszyć.

Zanim jednak spotkamy tego zagubionego pingwina, czeka nas szlak, które nazywane są w Nowej Zelandii walkami i myślę, że to dobre określenie.

Bo ani to górskie szlaki, ani spacery, a słowo walk jest idealne. Trochę się namęczysz, ale wszystko, co spotkasz po drodze będzie tego warte.

Jako, że szwenda się z nami nasza 5-letnia Mela, wybraliśmy takie miejsca na Półwyspie, które bardzo się od siebie różniły. Tak, by zachować jakiś balans i różnorodność i uniknąć jej „zmęczenia tematem”.  W końcu jesteśmy w drodze z małym człowiekiem i mnóstwo decyzji podejmujemy, biorąc pod uwagę jego siły i wytrzymałość.

Wyjście z Hahei Beach - na razie prościzna! Mogłabym tak iść cały dzień.

Mela dzielnie nam towarzyszy. Jest niezmordowanym piechurem, ale też ma swoje granice. Wtedy jej pomagamy – czasem na barana, czasem przeniesienie kilkuset metrów z wielkim przytulakiem i znowu odzyskuje siły. A jeżeli na końcu tej drogi okazuje się, że spotyka małego pingwinka, całość jawi się jej jak wyprawa po przygodę.

Rozpoczęliśmy od Hahei Beach piknikiem. Nie ma jak dobrze zjeść przed trasą. W końcu czekało na nas ponad 3 km w jedną stronę i to nie prostej trasy. I wtedy już zrozumieliśmy, że dwa dni na Coromadel to za mało, bo na samej plaży Hahei można by siedzieć i siedzieć. Słońce przygrzewało, fale szumiały, Mela znalazła huśtawkę, nic tylko się rozkoszować. Trochę przypomniała tajskie plaże z wyrastającymi z wody skałami.

 

Ale dzień biegł nieubłaganie. Wyruszyliśmy. Trasę zrobiliśmy trochę inaczej, bo wyruszyliśmy już z Hahei Beach nadkładając drogi. Nie szliśmy na autobus, który podwozi na szczyt klifu (o sposobach dostania się na trasę do Cathedral Cove w "Kilku być może przydatnych faktach" na samym dole wpisu.) I to była bardzo dobra decyzja, chociaż poprzedzona tysiącem myśli, czy mała da radę.

Dobrze, że się zdecydowaliśmy nadłożyć, bo drogę do Cathedral Cove musiał ktoś dosłownie wymalować. Nie wydawała się być realna. A ten początek, często mijany przez dowożący autobus miał niesamowity urok. Ścieżka wzdłuż plaży i domy w bezpośredniej jej bliskości. Jeżeli ktoś chciałby się podzielić wygraną w totka, to ja się zgłaszam i mój wybór pada na to miejsca (przynajmniej na parę letnich nowozelandzkich lat, czyli polskich zim).

Po chwili już nie było tak łatwo. Zaczęliśmy się wspinać i plażowe krajobrazy przeobraziły się w gęsty paprociowy las, dając przynajmniej kilkaset metrów wytchnienia od słońca. Taka zmiana była całkowicie nieoczekiwana. Pamiętajcie, jeżeli podjedziecie autobusem, to ten odcinek także miniecie. A jest baśniowy.

I gdy już myśleliśmy, że cała droga tak będzie wyglądać, a paprocie dawać przyjemny cień, okazało się, że weszliśmy na dosyć wysokie wzniesienie, z którego rozciągały się jeszcze wspanialsze widoki niż z plaży.

Idziecie z nami dalej?

Zatoka Gemstone Bay. Można ją podziwiać z góry lub do niej zejść.

Po tym momencie dochodzi się do wysokiego klifu, gdzie dowozi autobus. Jest tam parking i można poobserwować linię brzegową z Cathedral Viewing Deck.

Byliśmy już trochę zmachani, ale odpowiednio leniwa chwila odpoczynku z widokiem na Gemstone Bay i można było ruszać dalej. Tu już dróżka jest asfaltowa i ciągnie się aż do samego Cathedral Cove. Mimo wszystko, nie da się przejść tej trasy w zaplanowanym czasie. Widoki zwalają z nóg. Ciągle chce się patrzeć i fotografować i przysiadać chociaż na moment, by chłonąć.

Jednym z wyróżniających się miejsc na trasie jest Memorial Forest, strzeliste, ogromne drzewa, które upamiętniają walczących podczas I Wojny Światowej. Zasadzono ich 2779, tyle ilu zginęło żołnierzy w Bitwie o Gallipoli.

Memorial Forest

 

Skalny tunel - dla wyjątkowo dużego olbrzyma

Gdy już wydaje się, że droga nigdy się nie skończy i coraz częściej słychać Melowe: "A kiedy dojdziemy?", pojawiają się setki schodków w dół, które dodatkowo przypominają, że jednak masz mięśnie w nogach.

Jacy oni malutcy a siła matki natury ogromna.

Oczywiście kołaczą się myśli: "jak my wrócimy z 5-latkiem tą samą trasą", gdy znowu zmienia się krajobraz i dochodzimy do Cathedral Cove i z ust Meli wydobywa się głośne: WOW!

Cathedral Cove to naturalny tunel skalny, po którego dwóch stronach jest plaża. Bardzo urokliwe miejsce, a jednocześnie budzące respekt dla sił natury. Skala robi swoje. Ten tunel jest olbrzymi. W końcu jest dla olbrzyma;)!

Nieodłącznym elementem tego krajobrazu jest Te Hoho Rock. To ta skała, którą widać na przestrzał, gdy stanie się przy wejściu do Cathedral Cove.

Cathedral Cove ze skałą Te Hoho w tle. No i dwa misie.

 

To tu też jest tupot małych stóp?

Nie podglądaj! Przecież widzisz, że medytuję.

Czy można dziwić się całą sobą? Tak od stóp do głów? A jasne! Gdy masz 5-lat, to jest to twoje święte prawo. To właśnie spotkało Melę, gdy łaziliśmy po skałach nieopodal przeolbrzymiego skalnego tunelu Cathedral Cove. To był moment, gdy obok siebie stanęły tak samo mocno zaskoczone dwa małe stworzenia. MELA i PINGWIN. A potem?

Wybuch radości! Jak to? To tu też jest tupot małych stóp?

A pewnie, że jest! Pingwin prawdopodobnie czekał na mamę. Ani nie wskakiwał do wody, ani nie próbował się przemieszczać po skałach. Po prostu tam stał. I dzięki temu Mela mogła mu się przyjrzeć. Jak widać na załączonych obrazkach: tylko dziecko potrafi się tak dziwić, a potem jak dziecko cieszyć. Taka radość jest najsłodsza. Mam wtedy bardzo mocne poczucie daję jej coś, co jest bezcenne. Emocje i czystą radość.

Pingwina nie można w żadnym wypadku dotykać. Zapach człowieka mógłby spowodować odrzucenie małego przez matkę. I to też jest bezcenne. Właśnie tego typu lekcje i wiedza.

Jeszcze trochę zdjęć z Cathedral Cove. Nie ma co się oszukiwać, to popularne miejsce na wyspie północnej. Przy pięknej pogodzie, mimo długiego spaceru wielu chce zobaczyć Cathedral Cove i odpocząć na obu częściach plaży. Zatem na samotność nie ma co liczyć, chyba, że dżdży i siąpi, ale wtedy dużo z uroku całej wyprawy znika.

Intensywny dzień, który za szybko się skończył. Ale na koniec dnia, pojechaliśmy w jeszcze jedno miejsce, które bardzo pozytywnie wpłynęło na nasze nastroje.
Wykopywanie na plaży własnego besenu z gorącą wodą to jednak coś, co robiliśmy pierwszy raz. A więc łopaty w dłoń! Koniecznie zajrzyj do kolejnego wpisu:)

 


Kilka być może przydatnych faktów:

Końcówka zejścia do Gemstone Bay

 

    • Na trasie do Cathedral Cove są zejścia do zatoczek: Stingray Bay i Gemstone Bay. Zapobiegawczo w drodze do Cove, nie schodziliśmy do nich, nie wiedząc, na jak długo Meli starczy sił. Ale w drodze powrotnej nie mogłyśmy sobie odmówić Gemstone Bay. Melka ochoczo przystała. A to nowa porcja schodków w górę i w dół. Czy warto? Te zatoczki są mniejsze i puste. Na pewno nie robiące tak wielkiego wrażenia jak Cathedral Cove, ale jeżeli pozostało trochę sił, to zachęcam. Nigdy nie za wiele piękna.

      Czy to ujęcie nie wygląda jak z jakiejś magicznej krainy paproci. Lubię tak myśleć o  różnych miejscach. To jak powrót do dzieciństwa i wszystkich książek, które ukradkiem czytałam w nocy.

 

    • Do Cathedral Cove można dostać się pieszo, łódką lub kajakiem. Zrobiliśmy opcję pierwszą, co doskonale widać na załączonych zdjęciach. Ale jeżeli kiedykolwiek uda nam się wrócić w to miejsce, spróbujemy także łódką. Ponoć krajobrazy "z drugiej strony" są równie bajeczne.

 

  • Tak jak wspominałam we wpisie, my zaczęliśmy od Hahei Beach i całą trasę pokonaliśmy pieszo. Z tego też powodu, że Hahei Beach była naszym pierwszym przystankiem i auto udało nam się zaparkować zaraz przy samej plaży na ogólnodostępnym parkingu. Przekalkulowaliśmy, ile mamy czasu i bardziej wartościowe okazało się przejście dłuższej, ale piękniejszej trasy niż manewrowanie w poszukiwaniu miejsca parkingowego wyżej niż Hahei Beach (tylko płatnego), czekanie na busa i dopiero wyruszenie. Ceny autobusu oraz ogólne informacje znajdziecie tutaj. Czas przejścia trasy podany na stronie jest dla krótszej trasy z autobusem.

Wcześniejsze artykuły Późniejsze artykuły

 

Leave a comment