Sri Lanka – jak to jest wpaść po uszy. Po raz drugi.

[EDIT 21.04.2019: Artykuł ten powstał i został opublikowany na kilka dni przed krwawymi atakami na Sri Lance, między innymi w Kolombo…

Byliśmy Sri Lanką szczerze zachwyceni. Planowaliśmy ponowny powrót. Zapowiadałam serię artykułów na temat lankijskiego piękna i cudownych, pozytywnych historii, które się tam wydarzyły.
Z uwagi na tragiczne wydarzenia, pisanie w tej chwili kolejnych artykułów o Sri Lance byłoby niestosowne. Kiedyś na pewno wrócę do opisania pięknych wspomnień.
Teraz jest czas na chwilę ciszy i oddanie czci ofiarom.]

Artykuł ten powstawał przez kilka dni i został opublikowany 17.04.2019.

Patrzę na swoje notatki i artykuły o Sri Lance sprzed siedmiu lat, gdzieś zachomikowane w wirtualnej szufladzie, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Wtedy podróżowanie w naszym wykonaniu wyglądało trochę inaczej, ale zwracałam uwagę na te same aspekty, na które zwracam teraz. Tu dużo się nie zmieniło. Natura, ludzie, smaki i to, co nowe i niedoświadczone.

Nic tylko siedzieć i patrzeć

Ta Sri Lanka nie była planowana. Pragmatyczne podejście bazujące na tym, że jak już wyruszamy w naszą roczną podróż, „to bądźmy w miejscach, w których jeszcze nie byliśmy”, musiało ustąpić różnym przetasowaniom z lotami. Jak dobrze, że musiało ustąpić. Dzięki temu spędziliśmy prawie 2 tygodnie na Sri Lance.

I tak mieliśmy lądować w Kolombo, by móc lecieć dalej na Malediwy, które jawiły się jak niespełniony sen. To tylko godzina lotu z Kolombo, ale 7 lat temu zabrakło i funduszy, i odwagi, i czasu. Gdy okazało się, że najbardziej korzystny lot do Male na Malediwach jest właśnie przez Kolombo na Sri Lance, pojawiła się od razu myśl: czemu nie Sri Lanka na bis? Jak i tak już tam lądujemy, to niech Melek Sri Lankę zobaczy i ją poczuje.

Sri Lanka sprzed 7 lat była tak naprawdę pierwszym takim dalekim i w naszym przekonaniu egzotycznym krajem, który odwiedziliśmy. Przez 3 tygodnie zrobiliśmy taką trasę z plecakami, korzystając tylko z transportu publicznego, że do tej pory się dziwię, jak się nam to udało. Być może kiedyś stworzę posta, w którym podzielę się wspomnieniami z lankijskich miejsc, których zasmakowaliśmy w „życiu sprzed Meli”.

Wieczorne zajęcia z magii

Myślę, że będzie to całkiem niezła inspiracja, dla tych, którzy planują objechać Sri Lankę tak rozlegle, bez dziecka i bez samochodu.

Teraz, podczas tej podróży niektóre miejsca ominęliśmy – trochę żałuję, bo chciałabym zobaczyć zachwyt małej, a swój poczuć jeszcze raz. Niektóre widzieliśmy ponownie, ale tym razem oczyma dziecka, a niektóre rzeczy wydarzyły się tylko w tej ostatniej podróży. W każdym razie żadna z tych wypraw nie była ani lepsza ani gorsza.
Była inna.

Gdy już byliśmy na Sri Lance, ktoś mi zadał pytanie: I jak jest? Drugi raz to już nie ta magia? Zaprzeczyłam.

Bo magia była! I to jaka!

Mimo, że trasa krótsza, bardziej komfortowe przemieszczanie się i wszystko na spokojniej, z większym hedonizmem i wybieraniem elementów, którym Melka dałaby radę, Sri Lanka nie straciła nic ze swojej wyjątkowości.

 

Wręcz przeciwnie. Nie pamiętałam już, że lankijskie zachody słońca są tak przejmujące i przepełnione wszystkimi odcieniami czerwieni i że grillowana ryba na plaży smakuje tak wyśmienicie. Szczególnie, gdy do ustawionego na plaży stolika "podchodzą" fale i muskają w stopy. Zwróćcie proszę uwagę na "lampion" na stole. Szklana tuba z białą świeczką w środku. Naturalna prostota, a tyle ciepłego światła.

 

 

Nie pamiętałam też już, że spacerowanie ciągnącymi się kilometrami polami herbaty jest tak uspokajające a przejazd lankijską koleją po jednej z najpiękniejszych tras na świecie powoduje taki wzrost adrenaliny i jednocześnie endorfin. O tym i innych historiach przeczytacie niebawem na blogu.

 

Kolombo - omijana stolica

Wszystkie kolejne artykuły ze Sri Lanki będą właśnie o tym, jak wpadam po uszy. Po raz drugi. Bo mój zachwyt nie ma końca.
No może lekko potyka się o jedno miejsce, które raczej nie dodaje Sri Lance blasku. Kolombo. Pewnie byśmy tu nie trafili, tylko ominęli jak kiedyś, jadąc z lotniska prosto do Negombo, ale tak wyszło... Byliśmy bez planu, a mała potrzebowała po nocnym locie dnia na powrót do swojej standardowej energii.

Czy wspomniałam, że może ładnie to wygląda na zdjęciach, ale często jesteśmy bez planu i dużo rzeczy dzieje się spontanicznie? Nie? Właśnie to robię:) Kolombo było po to, by pomyśleć, gdzie pojechać dalej.

 

Co do samego Kolombo. Lubię rzeczy nieoczywiste i to miasto też jest takie. Lubię dziwne połączenia i takie w Kolombo udało się znaleźć. Wciąż nie ukończone, ale już widać, że nowoczesne biurowce zwisające nad jeziorem Bere Lake, po którym można jeszcze przepłynąć się plastikowym, zmurszałym łabędziem, pamiętającym stolicę sprzed dwudziestu lat.

Brzydkie? Niewymuskane? Intrygujące.

Urokliwy, ale trochę zaniedbany Gangaramaya Park z pobliską Seema Malakaya- świątynią buddyjską.
Zaskoczenie podczas miejskiego wałęsania się? Składowisko zaparkowanych na piętrach rozpadającego się starego budynku, zabytkowe, pewnie już nie na chodzie samochody.

Nowoczesny Lotus Tower (wieża w kształcie lotosu lub tulipana:), która już za niedługo zostanie udostępniona dla zwiedzających i trochę ponure i odrapane nadbrzeże: Galle Face z żywą, pełną dzieci i kramów z jedzeniem promenadą. I jeszcze nieodzowny na Sri Lance pociąg przecinający miasto. Niby żaden efekt "wow". A jednak. Gdy się szuka, zawsze się znajdzie, coś co przyciągnie uwagę i poruszy.

 

Jeden dzień w Kolombo jak najbardziej w porządku. Ale potem ucieczka od korków i smogowej duchoty. W kierunku wnętrza Sri Lanki.
(Przeczytaj ten artykuł. Na jego końcu wyjaśniam przed czym uciekamy i czego chcieliśmy uniknąć wyjeżdżając w tę podróż).

 

Spotkanie z "setką" Dashuri na Galle Face

Lankijska nauczycielka i dzieciaki z jej klasy żywo zainteresowane obecnością Meli na promenadzie.

Ta chwila była była bodźcem do rozmowy z Melą o różnorodności. Na tym zdjęciu widać, jak jeszcze nie rozumie, co się wokół niej dzieje. Jej mina mówi wszystko:"Dlaczego wszyscy na mnie patrzą i dlaczego jest wokół mnie taki szum i zamieszanie?". Nie spodziewałam się, że ludzie będą tak na nią reagować. Owszem, to były bardzo pozytywne reakcje: mnóstwo uśmiechów i wykrzykiwane w jej kierunku "hello baby!", pokazywanie jej kręconych włosów. Dzieciaki szkolne, które pod okiem nauczycielek bawiły się na promenadzie, wręcz oszalały. Dla dorosłego jest to chwila konsternacji. Dla 4,5-latka świat staje na głowie. I trzeba ten świat wyprostować. Na rozmowę zareagowała doskonale. Gdy ochłonęła, powiedziała: "Mamo!, tam było sto Dashuri!" Dashuri to jej przedszkolna koleżanka z Indii. Dziewczynki ze Sri Lanki były bardzo do niej podobne. Ale taka ich liczba, w jednym miejscu i jednym czasie chyba ją zaskoczyła:)

Wszelkie późniejsze zainteresowanie swoją osobą kwitowała szybkim "hello" i uśmiechem. A gdy ktoś nachalnie chciał zrobić jej zdjęcie, a ona nie miała na to ochoty, po prostu się odwracała lub za mną chowała. Dałam jej wolny wybór, czy chce wchodzić w interakcje, czy nie. A te często zależały od jej nastroju. Jak to bywa z czterolatkiem.

W kolejnym wpisie wyruszymy w głąb Sri Lanki!

Wcześniejsze artykuły Późniejsze artykuły

Leave a comment