Nusa Penida w Indonezji – nie wjeżdzaj… jeśli masz lęk wysokości
Z tym lękiem wysokości to prawda. Nie dramatyzuję.
Pourywane klify, kilkadziesiąt metrów w dół, strome zejścia, przestrzenie, wyrwy. Ale gdyby ktoś mi powiedział: „jedź, zobacz to wszystko jeszcze raz”, nie wahałabym się ani chwili. Nawet lęk wysokości nie powstrzymałby mnie, by znowu znaleźć się na tej indonezyjskiej wyspie. Nusa Penida nęci i wabi – ma czym.
Jeżeli szukacie rajskich widoków właśnie, plaż i spokoju (bo mimo wszystko jest dużo spokojniej niż na Bali), ta wyspa – oddalona jedynie trzydzieści minut szybką łodzią od Bali – przerasta jakiekolwiek oczekiwania. Nasze przerosła. A jeżeli napiszę, że po dziesięciu miesiącach naszej podróży właśnie tam znaleźliśmy najpiękniejszą plażę (być może nie najbardziej niezwykłą, ale najpiękniejszą), to jest ten moment, w którym myślę: jak dobrze, że tam dotarliśmy.
Bedzie się kręciło w głowie, nogi będą drżeć od schodzenia po stromizmach w malownicze zakątki, pył z wapieni, którego na wyspie jest pod dostatkiem, wejdzie w nozdrza, ale przecież to nic w zamian za taaaakie widoki.
Dwa dni, jedna noc, skuter i na pewno nie wszystkie miejsca, ale te najbardziej spektakularne udało się nam zobaczyć. Jeśli jednak potrzebujecie dłuższych i jeszcze bardziej leniwych pobytów na plażach Penidy, przydałby się przynajmniej tydzień. My musieliśmy wracać do naszego miejsca na Bali. Kolejnego dnia mieliśmy wylot z Indonezji, dalej do malezyjskiego Borneo. Tak to jest, gdy najlepsze zostawia się na później.
To jak? Gotowi na „łał!”, „och”, „meeega”, „niesamowite”, „cudo” i inne zachwyty? Z naszych ust padały non stop.
Nie przedłużając, wsiadać na skuter i w drogę po zakątkach Nusa Penidy!
Czy tu kiedyś były dinozaury? T-Rex Bay
"Jak ja nie lubię widoków!" - to Mela, która po pół dnia oglądania takich miejsc, stwierdza, że ona to wolałaby spotkać jakiegoś zwierzaka i zaczyna narzekać co każde dziesięć kroków. Czasem pomoże znalezienie jakiegoś kijaszka, którego może za sobą ciągnąć lub rozgarniać zarośla. No cóż, są dni, gdy się w tych naszych zachwytach nie zgadzamy - bo z jej perspektywy za gorąco, "a masz ciasteczko?", "pić mi się chce" i "nie cierpię walków". Tak nazywa wszelkie dłuższe trasy. Zostało jej po Australii i Nowej Zelandii, gdy wyciągaliśmy ją codziennie na szlaki.
Ale tutaj zadziałała wyobraźnia. Otworzyło się pudełko z opowieściami, historiami i powrócił entuzjazm.
"Skąd tutaj wziął się ten dinozaur?"
"A może to wieloryb?"
"Mamo, pokaż mi jak wyglądał T-Rex!"
"To ja mogę już tu tak siedzieć."
Na świecie jest tyle miejsc, które mogą posłużyć jako tło opowieści! Zatoka T-Rexa wyglądała jak bajka. Wcale nie trzeba było się wysilać i wymyślać. A my sobie kontemplowaliśmy i podziwialiśmy.
Broken Beach - kto zrobił tę dziurę w skale?
"Złamana, zepsuta, jak to? Kto zrobił tę dziurę?" - i temat na rozmowy o potędze wody gotowy albo...
...o trollu, który bardzo mocno chciał przedostać się do to wnętrza zatoki, ponieważ słyszał opowieści o znajdującym się tam skarbie. Znalazł przesmyk, którędy przeciskała się woda i drążyła skałę, codziennie przychodził, by poszerzać przejście...itd. itp. Wątki same się przeplatają, tworząc opowieść dla pięciolatka. Ten troll naprawdę się w końcu przedostał. Nie wiem, czy to akurat tak piasek się ułożył na dnie, czy skały, czy myśmy go tylko widzieli...? Ale on naprawdę tam był! Widać na zdjęciu po prawej? Potęga wyobraźni!
Gdy Melka usłyszała, że można wejść na łuk, pod którym jest owa dziura, nie trzeba było jej długo zachęcać.
Najbardziej zadziwiająca w tych miejscach była skala. Ogromne przestrzenie. Aparat nie obejmował szerokich panoram. Gdzieniegdzie na zdjęciach widać nas, jak dwie kropeczki. I tak tam właśnie można się poczuć.
Angel's Billabong - popływaj na anielskiej półce skalnej
Zaraz obok Broken Beach jest zalewana wodą morską półka skalna. Kształtem trochę przypomina skrzydło anioła. A może chodzi o to, że w tym naturalnym basenie można się wykąpać? I jest jak w niebie? Gdy przybyliśmy na Angel's Billabong, nie można było już schodzić do wody. Fale coraz częściej wdzierały się do środka, ale i tak widoczek niczego sobie.
Pura Goa Giri Putri - podziemna świątynia w jaskini
W ilu my świątyniach nie byliśmy. Różnych wyznań. Różnych obrządków. Rytuały, tradycja, obrzędy. Otwiera to oczy na religie świata, na ludzi, którzy je wyznają, którzy bez względu na wiarę zapraszają do siebie, pokazują, co jest dla nich ważne, w co wierzą. Byliśmy w świątyniach, do których trzeba się wspiąć po 1200 schodach, na szczytach, na skałach, w środku lasu tropikalnego, bogato zdobione i te skromne. Ale w takiej jeszcze nie byliśmy.
Mieliśmy tylko wejść i zobaczyć. Ale wciągnęło nas. Pura Goa Giri Putri - brzmi jak zaklęcie? Weszliśmy w tłum, w obrzędy i rytuały, w zapachy i dźwięki. Spędziliśmy pół dnia w mroku, w podziemnej świątyni, w której od skalnych ścian odbijały się dźwięki gamelonów, a zapachy kadzideł głęboko wchodziły w nozdrza.
Pura Goa Giri Putri jest we wnętrzu jaskini. Jaskini, do której trzeba się wspiąć. A potem wąskim przesmykiem prowadzącym do wnętrza, przecisnąć się do jej wnętrza. Klaustrofobicy (czyli ja) zaciskają na pół minuty zęby, idą w kucki kilka metrów i zaraz potem otwiera się ogromna przestrzeń jaskini. Wypełniona dymem z kadzideł, darami, dźwiękami dzwonków i pluskiem wody, którą są polewani wierni.
Obowiązkowe sarongi, którymi jesteśmy mocno przepasani przypominają o swojej obecności przy każdym kroku, przy każdym kucnięciu, przy każdym schodku.
Mieliśmy szczęście. W świątyni odbywały się obrzędy. Przed wejściem mogliśmy obserwować i brać w nich udział. Stąd we włosach Melki kwiatki, krople na buzi i przylepiony ryż na czole i na szyi.
Dla takiego małego człowieka to jak wejście w jakiś inny świat. Dźwięki, kolory, zapachy i ta ogromna jaskinia, w której tyle się działo. Tyle się działo, ale mimo tego było to godzinne pełne wyciszenie, które było idealnym początkiem drugiego dnia na Nusa Penidzie.
I pamiętajcie! Tak jak przestrzega tablica przy wejściu: niech wam do głowy nie przyjdzie, by wnosić magicznych amuletów, talizmanów i złego uroku.
Jak poruszać się po Nusa Penidzie?
Czy już utyskiwałam nad kondycją dróg na Nusa Penidzie? Jest źle. Jeździliśmy skuterem w Tajlandii na kilku wyspach, to samo na Filipinach, na Bali, ale Nusa Penida to jest jakiś zły sen. Szczególnie na wschodniej części. Niektóre dosyć długie odcinki są w fatalnym stanie. Brakuje im większości asfaltu, są wąskie i trzeba się liczyć się ze wzbijanym kurzem. Droga się dłuży, bo przecież nikt nie chce złapać gumy.
Ale powolutku, do celu, z przystankami i zatrzymywaniem się w miejscach, w których chcieliśmy i na jak długo chcieliśmy. Nikt nas nie poganiał, nie ograniczał. Mogliśmy w ślamazarnym tempie schodzić do plaż, zatrzymywać się, bo akurat widok zniewalał czy odpocząć, gdy mała tego potrzebowała.
Na Nusa Penida jest sporo kopalni wapienia. Wiele z nich to prowizoryczne kopalnie, gdzie ręcznie rozbija się większe kawałki, przesiewa, gromadzi. A kopalnie wyglądają na przykład tak.
Molenteng Point - piknik z widokiem na Diamond Beach
Gdyby na końcu tych wybrakowanych dróg i dróżek nic na nas czekało, wysiłek na dotarcie w te miejsca byłby bezcelowy. A tak - nawet wytrzęsieni na dziurach zapominaliśmy o niedogodnościach w kilka sekund.
Jak piknik z takimi widokami nie mógłby tego zrekompensować!
Ja się tak szczerzę na tym zdjęciu, ale na Nusa Penidzie z kilkaset razy powtarzałam sobie: nie panikuj, wcale się nie boisz, wcale nie trzęsą ci się nogi... Jeśli ktoś z Was ma lęk wysokości, to dobrze, że siedzicie w swoich fotelach. Dla mnie te dni były napawaniem się widokami, ale jednocześnie mocną walką z samą sobą.
A Melka? Przecież ona nie boi się niczego! Ale w każdym miejscu mocny uchwyt i pełna asekuracja.
Czy wiecie, że w tych domkach można spędzić noc?
Trzeba jednak je rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Noc na takich wysokościach! W tym miejscu nie ma zabudowań. Panuje całkowita ciemność. Idealnie, by godzinami oglądać gwiazdy. Jest powód, by wrócić!
Diamond Beach - nagroda dla wytrwałych
Diamentów nie znaleźliśmy, ale w sumie po co nam one? Wolę to uczucie, które zapamiętam na długo. Stoję pod niewyobrażalnie wielkim klifem i od patrzenia w górę kręci mi się w głowie. Kawałek dalej fale wdzierają się na Diamond Beach. Melka biega tam i z powrotem i co rusz pokazuje korale, które znalazła na plaży. Jak bardzo wtedy żałowaliśmy, że nie możemy zostać jeden dzień dłużej i przyjechać w to miejsce jeszcze raz.
Tak! To właśnie ta najpiękniejsza plaża w ciągu 10 miesięcy naszej podróży. Dlaczego? Ponieważ z trzech stron otoczona jest wysokimi skałami, wody tej zatoczki mają turkusowy kolor i jest mocno odizolowana od lądu. Jest jak kawałek nieba na ziemi. Sama natura. I dlatego, że pewne miejsca mają po prostu bardzo dobrą energię. Spokój, cisza, rozbijające o brzeg fale.
Czy to nie najlepsza rekomendacja?
Dotarcie do niej wymaga dobrej kondycji fizycznej, zwinności i... zapomnienia od lęku wysokości. Ale Diamond Beach jest najlepszą nagrodą, jaką można sobie wyobrazić po półgodzinnym zejściu po kamiennych schodach nad urwiskiem...
Zresztą zobaczcie sami. Galeria zdjęć do Waszej dyspozycji!
A potem szybko na ostatnią łódkę powrotną na Bali. Nasze bardzo aktywne dwa dni na Nusa Penidzie się skończyły. Skuter zostawiliśmy przy drodze w umówionym miejscu. Pełen luz.
Ale Nusa Penida ma w sobie coś takiego, że ta mieszanina kolorów wody, surowości skał, trudno dostępnych plaż, klifów, zielonego wnętrza wyspy, kształtów i wysokości czynią z niej niepowtarzalny zakątek świata.
Kilka być może przydatnych faktów:
- Jesteś na Bali? Właśnie stąd wypływa codziennie kilkanaście szybkich, bezpośrednich łodzi na Nusa Penidę. Port (a raczej przystań, a może to nawet nie przystań, bo by wsiąść na łódź trzeba brodzić w wodzie do pupy) znajduje się na południu wyspy i nazywa się Sanur.
- Operatorów łodzi jest znowu kilkunastu, wszyscy mają jedną i tę samą cenę przepłynięcia (200 tysięcy IDR - około 52 zł tam i z powrotem za osobę , ale gdy tylko próbujemy udać się do innego, "agent" pyta nas: "a za ile chcemy popłynąć;) i cena robi się około 39 zł, więc chyba jednak nie jest to stała cena. Melka płynie za darmo - zresztą jej podróżowanie jest w wielu przypadkach za darmo.
- Po dopłynięciu do Nusa Penidę przygotujcie się na brodzenie w wodzie. To już zaczyna mieć swój urok, bo my z małym ekwipunkiem staramy się go nie zamoczyć, a księżna Mela jest przenoszona za każdym razem przez obsługę łodzi na suchy ląd. Takiej to dobrze.
W „porcie” czeka już kilku ludzi, którzy chętnie wynajmą skuter lub zaproponują usługi taxi.
Zapomnij o tym, że zaoferują Ci kask. My swoje wzięliśmy z Bali. Safety first. Wynajęcie skutera na 2 dni: ok 70 tyś IDR
- Na Nusa Penida możliwe jest wykupienie zorganizowanych wycieczek z Bali. Bedą wozić według planu, dawać kilkanaście minut na jeden punkt i dalej do kolejnego miejsca. Gdzie, co i jak i za ile?
Nie wiem. Nie próbowaliśmy i nie chcieliśmy próbować. Szczególnie tego uczucia uwiązania i prowadzenia za rękę.
No cóż. Tak mamy. Poza tym wbrew pozorom z pięciolatkiem jest łatwiej nie mieć sztywnego planu. Taki zachód słońca też nie był planowany, a się zdarzył – gdy czekaliśmy na naszą kolację w knajpce.
Leave a comment