Zrywka do Piekielnego Wąwozu – Barranco del Infierno, Teneryfa

Żeby nie było.
Że teraz to już uporządkowany dzień, praca od do, przedszkole, zakupy. Jest mniej szaleńczo. To na pewno.

Początek Piekielnego Wąwozu. Nie wiem, jak jest w piekle, ale jednak chyba nie tak.

Nie zmieniamy miejsca pobytu co kilka dni lub tygodni, nie pakujemy dobytku do trzech podręcznych (!) walizek i nie zastanawiamy się, gdzie wylądujemy za jakiś czas, jak to miało przez ponad 13 miesięcy naszego „ostatniego” życia. Mniej adrenaliny.

Ten sam widok przez okno (chociaż cudownie oceaniczny), ta sama pani w warzywniaku, codziennie ten sam stół do pracy, ta sama trasa do przedszkola Meli w małym urokliwym miasteczku i wciąż te same góry z kłębiącymi się na ich szczytach chmurami.

Jest bardzo sucho. Ale uwierz mi na słowo, że ten wodospad ma 200 metrów wysokości.

Tak! Można zatęsknić trochę do stałości, a już na pewno po tylu miesiącach w drodze, choćby nie wiem jak niezwykła była nasza podróż dookoła świata.

Nasze życie miło zwolniło. W jednym miejscu. Ale! Właśnie. Żeby nie było, że wystopowało.

Udzieliłam MU, a on MNIE dnia wolnego. Tak sobie nawzajem. W czwartek! I gdy Melka ochoczo wpadła do swojego przedszkola, by działać ze swoim Melowym Gangiem, my ukrywając podstępne uśmieszki obraliśmy cel: Barranco del Infierno! Zrywka staruszków!

  • By poczuć naturę
  • By przypomnieć sobie, że jeszcze niedawno robiliśmy całkiem spore szlaki np. w Nowej Zelandii czy Australii i teraz wypadałoby nie wyjść z wprawy
  • By iść i dojść – niekoniecznie do czegoś spektakularnego, ale by poczuć jakikolwiek ból w mięśniach.

 

Tam i z powrotem (to jednak wąwóz, z którego nie ma wyjścia, przynajmniej nie dla zwykłych śmiertelników) to podobno 6,5 km, ale nasze pomiary pokazały 10 km, więc nie wiem, czy kręciliśmy się w kółko, GPS się gubił, czy faktycznie możemy się "poszczycić" tą dziesiątką.

 

Nie zabierajcie mnie stąd

Tak jak to określone w informatorach o Barranco del Infierno, wyrobiliśmy się w 3,5 godziny, czyli jednak wpisujemy się w jakąś średnią. Nie jest źle, biorąc pod uwagę, że siedzieliśmy w kilku miejscach widokowych dosyć długo.

Największe przestrzenie i najbardziej rozległe widoki są na początku szlaku. Miasteczko Adeje, w którym jesteśmy codziennie, bo tam Melka ma swoje przedszkole, widać jak na dłoni. W tle ocean. Wspinasz się, to znowu schodzisz. Ścieżka zawija się wokół skał. Jest na co popatrzeć. Ale koniec końców wchodzisz pomiędzy coraz wyższe skały. Droga się zawęża, naraz okazuje się, że te skały górują po obu stronach i... no właśnie. Jesteś w wąwozie. I cisza. I nic poza śpiewem ptaków. Słyszysz swój oddech i swoje myśli.
Uwielbiam takie zrywki. Od pracy, od rzeczy do zrobienia.

 

Może też się skusisz? Nie ważne, czy jesteś na Teneryfie na wakacjach, czy mieszkasz, czy to jest miejsce, w którym tymczasowo zastanawiasz się co dalej z twoim życiem.

Dużo więcej nie napiszę.. Podziwiam tych, którzy piszą o górach i chodzeniu po nich. Po prostu szliśmy i przeszliśmy wąwóz. Ciesząc się zmęczeniem i własnym nieprzerywanym co kilkaset metrów tempem. Było kilka posiadówek i wdychania powietrza i momentów rozmarzenia się też w paru miejscach.

Ot, co. Malowniczo, spokojnie i balsamicznie (na pędzące myśli).

 


Kilka być może przydatnych faktów:

 

    • Dojazd: na Teneryfie mamy swoje auto, więc tak jak codziennie dowozimy młodą do Adeje do przedszkola, tak też wybraliśmy się na Barranco za jednym razem. Samochód udało się dosyć wysoko zaparkować, tylko kawałek od głównego wejścia. Dlaczego to ma jakieś znaczenie? Ponieważ, by dostać się do wejścia wąwozu trzeba się wspiąć naprawdę stromymi uliczkami. Do Adeje jeździ także dużo autobusów Titsy. Przystanek jest przy placu zabaw i małym parku. Stamtąd jest spokojnie jeszcze 30 min na nogach do początku szlaku i to mocno mocno pod górę. Ale jeśli potrzebujesz rozgrzewki, to jak znalazł!

 

    • Szukaj Calle Los Molinos. Tam jest wejście do Barranco del Infierno. Wstęp jest płatny. Coś koło 8 euro. Jeżeli nie jesteś rezydentem Teneryfy lub Adeje, kosztuje to jakieś grosze/centy. Rezydentami nie jesteśmy. Jeszcze nie. Ale... może kiedyś. Już chyba przestałam przestraszać się własnych myśli i planów.

 

    • Na stronie wąwozu bębnią, że musisz mieć rezerwację. Ale gdzieżby nam się chciało wyłuskać w pracy kilka minut na jej zrobienie. Nie zrobiliśmy. Weszliśmy bez problemu, chociaż dziennie wpuszczanych jest tylko około 300 osób.

 

    • Przed wyruszeniem otrzymasz kask. I trzeba go nosić. Skałki podobno spadają. Przed wejściem zostaniesz "przeszkolony" z czyhających niebezpieczeństw. Wchodząc głębiej w wąwóz, gdy po obu stronach były ściany skalne, zdaliśmy sobie sprawę, że te niebezpieczeństwa są całkiem realne. Nic nam się nie przydarzyło. Ale jeśli przestrzegają, to znaczy, że mogą spaść. Wtedy przytulasz się do skalnej ściany. O ile oczywiście masz szansę zareagować. Te środki ostrożności to dlatego, że kilka lat temu, ktoś na trasie nie miał szans zareagować.

 

Wcześniejsze artykuły Późniejsze artykuły

 

 

 

Leave a comment